Czyste, mroźne powietrze, zamrożone jak w bajce, zaśnieżone sosny i świerki, płatki śniegu na brzozach błyszczą jak diamenty. Solidna sielanka w naszym wiejskim domu.
Jednak gdy dotrzesz do niej ze stacji na zaśnieżonej drodze, pokonując zaspy, zejdzie siedem potów. Wszedłem do domu, ale nie ma gdzie się rozgrzać i wysuszyć.
Dlatego postanowiłem położyć kres tak niewygodnej sytuacji, pomimo moich skromnych możliwości materiałowych. Podczas remontu jednostki domowej (2,5 x 4 m) wykonał „czarną” podłogę, położył na niej zebrane kawałki styropianu, co pewien czas okrywał ją trocinami, a na górze zwykłą drewnianą podłogę. Ściany były osłonięte deskami, mocując je do prętów przybitych do ściany. Przestrzeń między ścianą a podszewką wypełniono również kawałkami styropianu i trocin, poddasze ocieplono liśćmi dębu.
Na rynku nabyłem całkowicie spawany, niedrogi „piec garnkowy”, pokryłem go cegłą. Oprócz pionowej rury wykonał poziomą w bezpiecznej odległości od sufitu, a wniosek przez dach niezawodnie zabezpieczył ognioodporną wełnę szklaną.
Przybywając do domku w przeziębieniu, natychmiast topię mój „piec potbelly” i idę czyścić śnieg, wypełniać go pniami drzew, strząsać z gałęzi i sprawdzać obecność pokarmu w karmnikach dla ptaków. Po pracy przez godzinę lub dwie przychodzę do ciepłego pokoju na herbatę z kanapką. I taka łaska znajduje się na mnie! Po odpoczynku sprawdzam pułapki na myszy i stan zapasów w piwnicy.
Zimowy dzień jest krótki. Czas wracać do domu. A droga powrotna wydaje się znacznie przyjemniejsza.